|
Osoby odpowiedzialne za przydział książek do recenzowania kierują
się swoistą logiką. Uznając błędnie, że Gdynia i Gdańsk to to samo,
wysyłają mi książki traktujące o wolnych miastach handlowych.
Obejrzałem sobie takie dziwo oczami człowieka do wynajęcia w „Bez
litości”, teraz zaś mam możliwość wejść w środek jednej z rodzin
kupieckich – podstawy funkcjonowania Miasta Wolnego Handlu.
Zbierz
grupkę bohaterów, zarysuj świat na progu przełomu dziejów, wprowadź
intrygę i dodaj mnóstwo przygód. To w skrócie przepis na klasyczną
powieść fantasy. Niby prosta sprawa, jednak aby przyciągnąć
uwagę czytelnika, potrzeba czegoś więcej. Żeby nie powstała kolejna,
wtórna odsłona tego samego dramatu, potrzebny jest talent. Umiejętność
złapania czytelnika z całych sił i trzymania go do, bardziej lub mniej,
szczęśliwego zakończenia. Nie ma wielu takich autorów, jednak ośmielę
się postawić tezę, że Robin Hobb jest jedną z nich. Takie wrażenie
odniosłem lat kilka temu podczas lektury cyklu o skrytobójcy. Czy
jednak utrzyma wysoki poziom w innych swoich seriach?
Przed
wieloma laty władca pewnej krainy nadał prawa do ziem i przywileje
monopoli handlowych wszystkim śmiałkom, którzy zdecydowali się ruszyć
w nieznane i skolonizować Przeklęte Brzegi. Sama nazwa budzi już grozę.
I słusznie. To kraina, gdzie z głębi lądu, z Deszczowych Ostępów, rzeką
spływa magia. Nie jest to dobra siła, nie można jej wykorzystać dla
dobra człowieka. Korzystając z współczesnej analogii, powiedziałbym
raczej, że to rzeka niosąca niebezpieczne odpady radioaktywne. Niby
można przy tym żyć, jednak poziom promieniowania powoduje wiele
nieprzyjemnych objawów. Ale obywatele miasta się nie poddają. Po
dziesiątkach lat ciężkiej pracy osiągnęli wiele. Dorobili się floty
handlowej, kontaktów, pieniędzy i wpływów. A to jak zwykle powoduje
zazdrość i chęć przejęcia kawałka tortu. Na tronie siedzi już ktoś
inny, pamięć o dawnych obietnicach i przywilejach szybko zanika, gdy
w grę wchodzą cenne prezenty. Miasto musi otwierać się na przybyszy
z sąsiedniej krainy, którzy przynoszą nie tylko chętnie widziany
kapitał, ale także całe mnóstwo problemów. Najważniejszym z nich jest
niewolnictwo. Miasto Wolnego Handlu zakładali ludzie wolni i odważni.
Pracowali przy jego budowie sami, stawiali je na własnym pocie
i poświęceniu. Nic więc dziwnego, że koncepcja niewolnictwa nie jest
tam dobrze widziana. Dla osadników z Krainy Miedzi darmowa siła robocza
to podstawa ekonomii, zatem też nie dziwi, że na tym tle dochodzi do
wielu konfliktów, głównie ekonomicznych. Nie ma co ukrywać, stare rody
kupieckie przegrywają starcie na rynku, gdzie konkurencja ma możliwość
stosowania dumpingowych cen.
W świat Miasta Wolnego
Handlu wejdziemy, śledząc losy członków rodziny kupieckiej Vestritów,
właścicieli żywostatku „Vivacia”. I tu dochodzimy do osi wydarzeń. Czym
są bowiem żywostatki? Te w pozoru zwyczajne jednostki handlowe wykonane
zostały w całości z magicznego drzewa. Dzięki temu po pewnym czasie
statek taki budzi się do życia, zyskuje samoświadomość oraz przejmuje
wspomnienia i doświadczenia wszystkich kapitanów, jacy umrą na
pokładzie. Taki żaglowiec sam pomaga załodze, ostrzega ich przed
niebezpieczeństwami, wyszukuje korzystne wiatry i prądy, nawet z pełnym
ładunkiem jest w stanie uciec przed piratami. A do tego wszystkiego
jest praktycznie niezniszczalny i niezatapialny. Nic więc dziwnego, że
wiele osób chciałoby mieć taką konstrukcję w swojej flocie. Niestety –
materiał, z którego wykonuje się żywostatki, jest niezwykle drogi.
Kredyt, jaki rodzina Vestritów zaciągnęła na jego budowę, do tej pory
należy spłacać. I trwa to już trzy pokolenia, a końca nie widać.
A teraz dołóżmy do tego kłopoty finansowe, o których wspomniałem wyżej,
i zrozumiemy, że życie nie rozpieszcza naszych bohaterów.
Problemy
z pieniędzmi nie są jedyną osią wydarzeń, ale wpływają na nie znacząco.
Przerzucając stronę za stroną, zwiedzimy więcej niż tylko Miasto
Wolnego Handlu. Na pokładzie pirackiego okrętu będziemy przemierzać
niespokojne wody, uczestniczyć w bitwach i pościgach. Będziemy
świadkami obudzenia żywostatku, dowiemy się sporo o otaczającym
świecie, o jego kulturze. Popatrzymy na pewne konflikty rodzące się
z niezrozumienia odmiennych światopoglądów, sposobów wychowania
i podejścia do wolności jednostki. To właśnie uważam za jedną
z najlepszych stron „Czarodziejskiego statku”. Autorka, konstruując
bohaterów, daje im bagaż wychowania, bagaż doświadczeń, bagaż
ograniczeń społecznych i kulturowych. Raz jest to ciaśniejszy, raz
luźniejszy gorset, jednak wiarygodnie przekłada się na zachowanie
i reakcje postaci.
Jak to zazwyczaj bywa w długich
cyklach, akcja powieści na początku nie pędzi na złamanie karku. Dzięki
temu możemy spokojnie poznać wszystkich bohaterów i się z nimi
zaprzyjaźnić. Im jednak bardziej będziemy zagłębiać się w lekturę, tym
szybszy będzie nurt wydarzeń. Autorka nie pozwoli nam się nudzić, co
więcej, problemem może być odłożenie książki przed zakończeniem lektury.
Ciężko
będzie mi też wymienić słabe strony tej pozycji. Problemem jest
oczywiście podział pierwszego tomu na dwie części. Akcja jednak nie
kończy się w pół słowa, zakończenie zdaje się wręcz naturalne.
Wydawnictwo nie przyczynia się też do wycinki lasów i wszystkie strony
zadrukowane są gęsto niewielką czcionką. A i tak otrzymujemy ponad
trzysta siedemdziesiąt stron wciągającej lektury.
Tak
więc po raz kolejny przychodzi mi zarekomendować książkę z gatunku, za
którym nie przepadam. W tym wypadku robię to jednak chętnie i bez
zastrzeżeń. Biorąc pod uwagę, że całość ma liczyć sześć tomów, Robin
Hobb dostarczyła nam dobrą rozrywkę na wiele wieczorów.
Jacek Falejczyk
Robin Hobb
Czarodziejski statek (Część I tomu I cyklu Kupcy i ich żywostatki)
Tłum. Ewa Wojtczak
MAG, 2007
Stron: 372
Cena: 27,00
|
|