GŁÓWNA O NAS FANTASTYKA FOTOGRAFIA LINKI
Gawęda przy ognisku 
   Czasami zdarza się tak, że do ogniska na szlaku wędrówki dosiądzie się nieznajomy. A kiedy my podzielimy się z nim posiłkiem, on uraczy nas opowieścią. I z taką właśnie gawędą przy ogniu kojarzy mi się pierwsza powieść Marcina Wrońskiego „Wąż Marlo”.

    Autor przenosi nas do świata fantasy, który swobodnie obywa się bez elfów i krasnoludów. Do krainy Aytlanu i Pobrzeża, gdzie smoki, hydry i inne potwory z fantastycznego bestiariusza istnieją w powszechnej świadomości jako fikcja i mit. Krainę zamieszkują normalni ludzie, parający się na co dzień pracą na roli, kupiectwem, kapłaństwem. Spotkamy tam wojowników, królów, kurtyzany i kilku książąt. Obok nich na uboczu, poza światem ludzkich trosk, żyją magowie. Nie zajmują się rzucaniem ognistych kul, tworzeniem iluzji czy leczeniem, a mimo to zdają się wpływać na losy świata według własnych przekonań. Używają w tym celu starych i sprawdzonych, chociaż całkowicie niemagicznych sposobów. Cóż jest bowiem skuteczniejszego niż manipulacja ludźmi za pomocą złota i gróźb?

    Tytułowy bohater nie jest jednak przedstawicielem któregoś z powyższych zawodów. Marlo jest wężem. Tak określa się ludzi, którzy istnieją tylko po to, by wypełniać niebezpieczne misje dla możnych tego świata. Za pieniądze lub na rozkaz. Są okiem, uchem, a kiedy trzeba sztyletem. Od dziecka szkoleni fizycznie i mentalnie, są niezwykle skutecznym narzędziem w rękach wprawnego władcy. W ramach swoistej tresury wyrabia się w nich umiejętność wnikania w ludzkie umysły i manipulowania nimi zgodnie z potrzebami misji. Szkolenie nie zawiera jednak elementów etyki. Co więcej, węże zdają się być pozbawieni umiejętności odróżnienia co właściwie jest dobrem, a co złem. Decyzje w tych sprawach podejmują ich mocodawcy, a węże mają tylko wykonywać polecenia.

    Losy Marlo śledzimy od początku drogi zawodowej. Na naszych oczach przechodzi przemianę fizyczną i psychiczną. Towarzyszymy mu podczas długiego i żmudnego szkolenia pod okiem mistrza, który staje mu się bliższy niż utracona rodzina. Mamy okazję przyjrzeć się, jak zdobywa coraz więcej doświadczenia w miarę, jak mistrz wyprowadza go coraz dalej w świat. Ale widzimy też, że Marlo wciąż musi walczyć z ludzką słabością i uczuciami, które czasami potrafią nim zawładnąć. Jako wąż potrafi bardzo skutecznie podchodzić swoje ofiary i je zabijać. Ale nie potrafi radzić sobie z własnym człowieczeństwem ani się go do końca wyrzec. A w jednej z najistotniejszych chwil swego życia, musi zdawać się na prymitywne wróżby, ponieważ świadome podjęcie decyzji jest dla niego za trudne.

    Można by napisać – oto kolejny niedoskonały bohater, nieudacznik, jakich wielu na kartach różnych powieści. Tymczasem Marlo, który opowiada nam swoje życie, wydaje się być pogodny i spełniony. Ze spokojem podchodzi do burz, które targały jego młodością. I tutaj zapewne autor szykuje nam jeszcze niespodzianki – ponieważ nie wiemy, do czyjego ogniska przysiadł się nasz bohater i jaki jest tego cel. Nie wiemy, jakie właściwie siły zawładnęły życiem Marla. To są zagadki, których rozwiązanie mam nadzieję poznać w drugim tomie powieści. Mimo pewnych niedomówień, pierwszy tom możemy potraktować jak zamkniętą całość – opowieść dochodzi do punktu, w którym mało dociekliwy czytelnik poczuje się całkowicie usatysfakcjonowany. Może być to jednak wadą. Wroński nie pozostawia nas w napięciu w oczekiwaniu na tom drugi. Ufam jednak, że osoby, które lubią zasiąść wieczorem z książką przy lampie-ognisku, polubią opowieść o Marlu i z przyjemnością wrócą do niej, gdy tylko ukaże się następna część.

    Na koniec wspomnę jeszcze o aspekcie, który mnie osobiście bardzo zaintrygował. To wierzenia ludów Aytlanu. Autor zdaje się wychodzić ze skądinąd słusznego założenia, że ludzie zawsze i wszędzie czcili niezrozumiałe dla nich siły natury i każe swoim bohaterom wierzyć w ich personifikacje. Mamy więc czterech bogów żywiołów, których rodzicami są słońce i księżyc. Człowiek pojmowany jest jako istota złożona z żywiołów, gdzie duch jest ogniem, wola jest powietrzem, myśli są wodą, a ciało jest ziemią. Węże potrafią nawet rozpoznać, które żywioły dominują w danym człowieku. Ciekawe, jak by wyglądał horoskop napisany według koncepcji wierzeń autora? Konsekwentnie do systemu wierzeń, również przekleństwa w świecie Aytlanu są związane z żywiołami i bogami. Aczkolwiek mnie osobiście nie wydaje się, żeby „Tfu, pluje Chlu” mogło być naturalnym przekleństwem – próbując to wymówić na głos, połamałam sobie język.

    Podsumowując: książka Marcina Wrońskiego warta jest przeczytania. Napisana dobrą polszczyzną, z ciekawym światem przedstawionym i nietuzinkowymi bohaterami zapewni czytelnikowi kilka bardzo przyjemnych wieczorów.

Agnieszka Falejczyk

Marcin Wroński
Wąż Marlo
Fabryka Słów, 2006
Stron: 417
Cena: 29,99


Recenzja powyższa ukazała się po raz pierwszy w czasopiśmie internetowym Fahrenheit nr 54