GŁÓWNA O NAS FANTASTYKA FOTOGRAFIA LINKI

 Ucieczka do przodu

   Wojna Sojuszu z Syndykatem trwa dalej w najlepsze. Żadna ze stron nie jest w stanie uzyskać przewagi, trwa walka na wyniszczenie. Flota Sojuszu wciągnięta w zasadzkę niemalże cudem unika unicestwienia. A cud ów zwie się kapitan John „Black Jack” Geary. Przypadkiem odnaleziony i wybudzony z trwającej niemal sto lat anabiozy bohater pierwszej fazy tej niekończącej się wojny. Człowiek, który zaraz po oprzytomnieniu staje się świadkiem wymordowania całego dowództwa własnej floty i jako kapitan z najdłuższym stażem przejmuje ich obowiązki. I jednocześnie chodzący wzorzec, bohater z pieśni, książek, opowiadań – ikona niezłomnej postawy i nieuległego ducha. Oficer – któremu przyjdzie zmierzyć się z własną legendą.

   Flota Sojuszu oderwała się od przeciwnika. Cóż z tego, skoro natychmiastowy powrót na własne terytorium za pomocą wrót hipernetowych jest niemożliwy. Armada musi więc skakać od układu planetarnego do układu, korzystając ze studni grawitacyjnych. Metoda to pewna i bezpieczna, jednak długotrwała i o ograniczonym zasięgu. Nie wspominając nawet o tym, że liczba tego typu połączeń dla każdej gwiazdy jest ograniczona. Ścigający ich przeciwnik może więc wyprzedzać ich ruchy, przewidując trasę podróży. Sam zaś może cały czas korzystać z hipernetu na swoim terytorium, przerzucając dużo szybciej siły w rejon przewidzianej bitwy. Cała nadzieja Sojuszu pozostaje więc w zdolnościach strategicznych kapitana Johna Geary’ego. Temu zaś nie pozostaje nic innego niż ratowanie się szaleńczą, zdawałoby się, ucieczką do przodu. W głąb terytorium wroga.

   Flota nie jest jednak zgraną strukturą. Część dowódców nie ufa Black Jackowi, nie akceptują wprowadzanych przez niego zmian, zwyczajów, taktyk. Nie jest więc pewne, czy nasz bohater dowodzi zwartym związkiem operacyjnym, czy tylko zbieraniną indywidualistów. Sytuację komplikuje jeszcze odnalezienie na jednej z planet Syndykatu obozu pracy dla jeńców wojennych. Odbicie towarzyszy broni poprawia morale, jednak dostarcza jednocześnie kłopotu w postaci kapitana Falco – oficera o wielkim mniemaniu o sobie i olbrzymich ambicjach zarówno dowódczych, jak i politycznych. Człowieka, który nie jest w stanie zaakceptować żadnego przełożonego nad sobą.

   Żeby przypadkiem nie było naszemu bohaterowi z lodówki za łatwo, przez swoją decyzję o dalszej strategii traci poparcie i przyjaźń pani współprezydent Desjani, politycznej zwierzchniczki części floty. Wzrasta za to uwielbienie, jakim obdarzają Geary’ego marynarze. Ale czy to może zrównoważyć utratę politycznego parasola i wsparcia? Cóż więc pozostaje Black Jackowi? Chyba jedynie trzymać się raz obranej drogi oraz modlić do przodków i Żywego Światła Gwiazd.

   „Nieustraszony” to drugi tom cyklu „Zaginiona flota” pana Jack’a Campbella. Z informacji dostępnych w Internecie wynika, że cykl liczy aktualnie sześć tomów. Zapowiada się więc, że podróż kosmicznej armady będzie trwała długo i pełna będzie bitew, ofiar i skoków między układami planetarnymi.

   Wszyscy miłośnicy militarnej fantastyki w wydaniu kosmicznym powinni być usatysfakcjonowani lekturą „Nieustraszonego”. Mamy tu bowiem wszystko, co w takiej książce znajdować się powinno. Walczące strony, wielkie floty, bitwy na wielką skalę, kończące się zazwyczaj tysiącami ofiar w ludziach i zagładą sporej części jednej lub dwóch flot. Potężne bronie umożliwiające skuteczną walkę na olbrzymich, kosmicznych dystansach. Rzecz jasna, armada tak wielka posiada także swoich „marines”, będziemy mogli więc też przyjrzeć się walkom na mniejszy dystans prowadzonym na powierzchni planet czy stacjach kosmicznych.

   Fabularnie też nie jest źle, akcja pędzi przed siebie, zmierzając od bitwy do bitwy. Niestety, nie można liczyć na zaskakujące rozwiązania, zdziwienia i niespodzianki. Fabuła rozwija się płynnie, ale po przewidywalnych torach.

   Na pochwałę zasługuje poprawienie nazewnictwa jednostek floty w stosunku do tomu pierwszego. Tym razem okręt jest okrętem, a statek statkiem. Mam nadzieję, że w późniejszych tomach tendencja ta zostanie utrzymana. Żeby nie było za różowo, zdarzają się inne błędy. Ze zdziwieniem odkryłem na przykład fakt, że stopień wojskowy porucznika jest raz stopniem oficerskim, a raz podoficerskim.

   „Nieustraszony” nie jest powieścią dla każdego. Osoby unikające kosmicznych, spaceoperowych dekoracji nie znajdą w tej książce niczego, co mogłoby zmienić ich nastawienie do gatunku. Ale miłośnicy kosmicznych walk i przygód mogą śmiało sięgać po kolejne tomy cyklu pana Campbella. Wartka akcja, starcia kosmicznych potęg, rozbudowana wizja świata – to wszystko może się podobać i zapewnić rozrywkę przez kilka godzin. A że jesień za oknem (choć zapewne kiedy to czytacie, już szaleje zima), zachęcam do sięgnięcia po przygody Johna Geary’ego.

 Jacek Falejczyk

 Jack Campbell
Nieustraszony
Tłum. Robert J. Szmidt
Fabryka Słów, 2008
Stron: 458
Cena: 33,90


Recenzja powyższa ukazała się po raz pierwszy w czasopiśmie internetowym Fahrenheit nr 65