|
Kiedy rum zaszumi w głowie
Cały świat nabiera treści,
Wtedy chętnie słucha człowiek
Morskich opowieści
(słowa i muzyka tradycyjna)
Ludzie morza zawsze byli
przesądni. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego. Twarde realia, życie
zależne od kaprysów przyrody, wiatrów, prądów
morskich – wszystko to skłaniało dawnych żeglarzy do uciekania
się ku boskiej czy też diabelskiej pomocy. I, rzecz jasna, do unikania
wszystkiego, co mogło przynieść pecha. W większości
przypadków takie zaklinanie losu przynosiło pozytywne rezultaty.
Niektórzy mieli jednak okazję przekonać się, że
w najstraszliwszych historiach, opowiadanych w tawernie przy
szklanicy rumu, może tkwić ziarenko prawdy. Czasami nawet wielkości
orzecha kokosowego.
XVII i XVIII wiek zapisały
się w historii żeglugi czarnymi zgłoskami. Był to okres niezwykle
szybkiego rozwoju flot handlowych, wojennych, ale także
i pirackich. Wspaniałe bogactwa Nowego Świata trzeba było
przewozić do Europy przez obfitujące w małe wysepki wody
Karaibów. Często bez odpowiedniej osłony, wszak główne
siły flot wojennych utrzymywane były na Starym Kontynencie. Nic więc
dziwnego, że niektórym marynarzom marzył się bunt i wzięcie
interesów we własne ręce. Zawód pirata może i bywa
czasami niebezpieczny, ale przy odrobinie szczęścia przynosi zyski
zdecydowanie przewyższające nakłady. I o takich to właśnie
ludziach interesu można przeczytać w zbiorze opowiadań Jacka
Komudy zatytułowanym „Czarna bandera”.
Sześć nowel przeniesie nas na
ciepłe wody tropikalnych mórz. Podróż odbędzie się nie
tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Pod stopami
będziemy czuć deski pokładu fluit, karaweli, liniowców.
A co zobaczymy poza drewnem, płótnem żagli i błękitem
wód? Piratów, dziwki, kupców, porty udzielające
schronienia zbuntowanym załogom, tropikalne wyspy. Można by rzec
– normalne sprawy, nie ma w tym nic fantastycznego. To
jednak nie wszystko. Tak zwyczajnie, pospolicie zaczynają się wszystkie
nowele. Ale potem jest znacznie lepiej. Podczas rejsu po kartach zbioru
spotkamy demona, ludożerców, przeklęte okręty, skarby obłożone
potężnymi klątwami. Więcej zdradzić nie powinienem, wszak nie mogę was
pozbawiać przyjemności płynącej z lektury.
Kiedy recenzowałem morską
powieść tego autora – „Galeony wojny” –
musiałem stwierdzić, że to nie jest fantastyka. Co nie przeszkodziło mi
jednak wystawić pozytywnej oceny. W przypadku „Czarnej
bandery” nie mogę już takiego zarzutu postawić. Mamy tu do
czynienia z prawdziwą, rasową fantastyką. Atrakcyjnie podaną
i sprawnie napisaną. A do tego wszystkiego świeżą
i nietypową, gdyż rozgrywającą się na morzach i oceanach.
Niestety, bardzo mało mamy takich książek w historii polskiej
fantastyki.
Przejdźmy do konkretów.
Jacek Komuda znany jest ze świetnego operowania językiem. Fabuła
i intryga budowane są w sposób zapewniający wzrost
napięcia i chęć kontynuowania lektury. Inaczej mówiąc
– od jego książek trudno się oderwać. Autor tworzy też całą
galerię ciekawych i niepapierowych bohaterów. Kogo tu nie
znajdziemy? Kapitana, który z transportu niewolników
zrobił niemalże sztukę, zagorzałego abolicjonistę jako pierwszego
oficera na statku niewolniczym, biedującego syna konstruktora
najwspanialszego okrętu powstałego w Nowym Świecie, starego
marynarza z obsesją na punkcie zabijania szczurów...
Przykłady można by podawać dalej, wiele jest bowiem postaci,
które zapadły mi w pamięć po lekturze tej książki. Na słowa
uznania zasługuje też cała morska i historyczna otoczka opowiadań.
Nie znajdziemy tu idealizowanych, upiększonych opisów
charakterystycznych dla typowych powieści współczesnej fantasy.
Mamy za to krew, brud, szczury czy insekty. Ludzie walczący krwawią,
pocą się, umierają normalnie – po ludzku –
w bólu i cierpieniu. Pokłady okrętów nie lśnią
czystością, żagle nie błyszczą bielą, a ulice pirackich miast
spływają błotem i nieczystościami. Na pochwałę zasługuje też
warstwa marynistyczna. Okręty są takie, jakie być powinny
i zachowują się na wietrze tak, jak okrętom przystało.
Niewielkim minusem całości może
być pewna przewidywalność fabuł poszczególnych opowiadań. Nie
przeszkadza to jednak w lekturze, autor rekompensuje to bowiem
wystarczająco dobrze budową akcji i napięcia.
Czas jednak zmierzać do brzegu,
czyli podsumowania. „Czarną banderę” Jacka Komudy
rekomenduję z czystym sumieniem wszystkim fanom morskich
klimatów, amatorom fantastyki opartej na niesamowitych
zjawiskach, normalnie pozostających poza naszą percepcją. Ale nie tylko
im. Bez wielkiego ryzyka mogę polecić tę pozycję każdemu, kto poszukuje
ciekawej, wciągającej lektury na jesienne czy zimowe wieczory. Czyż nie
jawi się kuszącą wizja lektury pirackich opowiadań ze szklanką rumu
w dłoni, kiedy za oknem ziąb i plucha? No i pozostaje
mieć nadzieję, że autor nie porzuci w najbliższym czasie
marynistycznej tematyki i dostarczy nam kolejną porcję morskich
opowieści.
Hej! Ha! Kolejkę nalej
Hej! Ha! Kielichy wznieśmy
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom!
Jacek Falejczyk
Jacek Komuda
Czarna bandera
Fabryka Słów, 2008
Stron: 382
Cena: 29,99
|
|