GŁÓWNA O NAS FANTASTYKA FOTOGRAFIA LINKI

 Bez Honor, ale z honorem!
   Już niedługo nasze marzenia o lotach kosmicznych, planetach, kolonizacjach się spełnią, a za lat kilkaset Ziemia będzie tylko jedną z wielu planet zamieszkanych przez Homo Sapiens Sapiens. Odkryjemy nowe technologie umożliwiające dalekie podróże, opanujemy potęgę warpów – naturalnych dróg na skróty przez wszechświat. Zaniesiemy na krańce Galaktyki naszą myśl i zdobycze demokracji. Przytrafią się po drodze wojny z obcymi cywilizacjami, ale cóż, one tylko bardziej zjednoczą naszych potomków. Krótko mówiąc – żyć nie umierać!

   Ale co się stanie, kiedy ekspansja naturalnie zwolni, kiedy skolonizujemy wszystkie nadające się do zamieszkania układy, kiedy wojny zostaną już tylko wspomnieniem? Dalej już nie jest tak różowo. Federacja wszystkich ludzkich planet przeżywa ciężki kryzys polityczny. Stosunek głosów w Zgromadzeniu nie odzwierciedla rozkładu populacji. Układy zewnętrzne, dumne ze swej odmienności od tradycyjnego rdzenia, nawet łącząc swe siły, nie są w stanie uzyskać korzystnych dla nich regulacji prawnych. Dopóki rządzący traktowali wszystkich jednakowo, nie stanowiło to problemu, jednak te czasy już bezpowrotnie minęły. Od kilkudziesięciu lat Zgromadzeniem rządzą korporacje, wykorzystując swoją pozycję do maksymalizacji zysków. Wysokie podatki, monopol na transport międzyplanetarny i brak legalnych metod zmiany takiej sytuacji to tradycyjnie dobra podstawa do buntu. Tak było ze Stanami Zjednoczonymi w przeszłości, tak może być i w kosmosie. Czasami potrzeba tylko impulsu, iskry, by rozniecić ogień, którego skutki trudne są do przewidzenia. Raz może to być transport herbaty, a raz zabójstwo delegata na Zgromadzenie. I właśnie w środek takiej dziejowej zawieruchy zapraszają nas panowie David Weber i Steve White.

   Nazwisko pierwszego z nich budzi zapewne określone skojarzenia miłośnikom SF. Jego cykl o Honor Harrington sprzedaje się dobrze i zdobył sobie wielu gorących miłośników. W „Powstaniu” spodziewałem się więc kolejnej wariacji na temat kosmicznych batalii. I tu dochodzimy do osi całej akcji, do floty Federacji, siły spajającej ten wielki organizm polityczny. Setki okrętów, olbrzymie zdolności bojowe, świetnie wyszkolona i karna kadra wystarczy przecież do zdławienia w zarodku każdego buntu, każdej próby secesji. Niby tak, ale co w sytuacji, kiedy 60% załóg to obywatele wywodzący się z planet pogranicza? To nie wróży dobrze, to może nawet oznaczać wojnę domową. A tego chyba nikt nie pragnie.

   „Powstanie” to pierwszy tom cyklu. Gdyby nie rzucające się w oczy informacje na okładce, można by spokojnie nie zwrócić na to uwagi. Książka ma dobry początek, niezłe zakończenie i mnóstwo akcji między nimi. Wydarzenia następują po sobie w zastraszającym tempie i czasami nawet odnosi się wrażenie, że za szybko. Rozwój akcji oglądamy oczami wielu postaci, mamy wgląd na wiele szczebli działania rozpędzonej machiny. Wysoko postawieni politycy, wywiad, admirałowie floty czy zwyczajni dowódcy plutonu piechoty, każdy z nich dostarczy nam kawałek wielkiej układanki. Czasami to lepsze, a czasami gorsze rozwiązanie. W tym wypadku niestety muszę przyznać, że taka konstrukcja utrudniała mi odbiór. Z jednej strony rozumiem cel – próba stworzenia pełnego obrazu wydarzeń, pokazania z wielu stron i zapoznanie czytelnika z ogromem przedsięwzięć. Z drugiej jednak strony giną w tym wszystkim ludzie. Mamy kilka głównych postaci, jednak nie zdążymy się do nich dobrze przyzwyczaić, trudno się z nimi zacząć identyfikować. Poza tym nie mamy możliwości utożsamić się z którąś ze stron. Autorzy konsekwentnie pokazują nam punkt widzenia powstańców i sił wiernych Federacji. Pragną w ten sposób pokazać, że wojna domowa nie tworzy tych złych i tych dobrych, utrudnia jasne i klarowne podziały. Bohaterowie to żołnierze próbujący wykonać rozkazy zgodnie z przysięgami, ale także zgodnie ze swoim sumieniem. Musieli dokonać wyboru i nie mają możliwości cofnięcia się z raz obranej drogi. Zarówno po jednej, jak i drugiej stronie walczą więc pozytywni bohaterowie, giną, krwawią przez polityków, którzy podjęli określone decyzje, a sami tkwią bezpiecznie w luksusowych gabinetach. Rozumiem to przesłanie, jednak brak podziału na dobrych i złych, tak tradycyjnego dla książek tego gatunku, utrudnia lekturę.

   Nie znaczy to jednak, że jest to pozycja zła. Najlepszą zachętą niech będzie to, że przeczytałem ją w dwa wieczory i nie mogłem się oderwać. Mamy tu wszystko, czego umiarkowany militarysta i fantasta potrzebuje. Krążowniki, niszczyciele, lotniskowce, myśliwce, rakiety, głowice jądrowe, forty orbitalne. Do tego wszystkiego już nas Weber w cyklu o Honor Harrington przyzwyczaił, ale w cyklu „Starfire” obraz jest bogatszy. Nawet marines mają wreszcie porządne narzędzia do prowadzenia walki i będziemy się mogli z nimi zapoznać w akcji. Autor pokazał wreszcie, że wojna to nie tylko okręty przemierzające kosmiczną pustkę, ale także zdobywanie i utrzymanie celów naziemnych. To wszystko zostało zgrabnie połączone i tworzy ciekawy melanż. Akcja od początku pędzi na złamanie karku i do samego końca się nie zatrzymuje. Nie ma dłużyzn i sztucznych wypełniaczy, każda scena ma czemuś służyć. Bohaterowie są wyraziści, aczkolwiek trochę zbyt jednowymiarowi. Cóż, taka jest jednak siła konwencji. W tym wypadku nie należy się spodziewać żadnej wartości dodanej. W zamian za to dostajemy kawał porządnej kosmicznej wojenki. Wystarczający na kilka wieczorów świetnej rozrywki.

Jacek Falejczyk

David Weber, Steve White
Powstanie (Tom I cyklu Starfire)
Tłum. Jarosław Kotarski
REBIS, 2007
Stron: 538
Cena: 33,00

Recenzja powyższa ukazała się po raz pierwszy w czasopiśmie internetowym Fahrenheit nr 59