|
Starożytne chińskie przysłowie mówi, że każda podróż zaczyna się od
pierwszego kroku. I nie ma tu znaczenia, czy krok ten przeniesie nas na
pokład statku wyruszającego właśnie w odkrywczy rejs, czy poniesie nas
przez pełne niebezpieczeństw ziemie zniszczone przez magiczny
kataklizm. Ważne jest, że wyruszamy na spotkanie przygody. Tak jak
uczynili to Kales i Jorim Anturasi w pierwszym tomie cyklu „Epoka
Wielkich Odkryć”. Ale po pierwszym kroku muszą nadejść następne i je
właśnie będziemy śledzić w tomie zatytułowanym „Kartomancja”.
A miało
być tak pięknie. Mieliśmy pokonywać kilometry albo mile morskie,
odkrywać nowe krainy i kontynenty, poznawać różne ludy lub cywilizacje.
Jak to w powieści przygodowo-podróżniczej być powinno. Tymczasem koniec
tomu pierwszego przyniósł nam nieoczekiwaną zmianę planów i zatrzymanie
podróży. Jorim odkrył nowy kontynent i nowy lud. Przyjazne od początku
stosunki, jakie nawiązały się między członkami wyprawy a autochtonami,
pogłębiły się jeszcze po pomocy, której podróżnicy udzielili im podczas
najazdu okrutnych wrogów. Błyskotliwe zwycięstwo miało jednak skutek
uboczny – Jorima uznano za reinkarnację długo oczekiwanego boga
i postanowiono, że otrzyma nauki w posługiwaniu się magią. A co
u Kalesa? Jeszcze gorzej. Porwany przez ludzi księcia Pyrusta
i uwięziony w Deseirionie próbuje uratować swoje życie. Na szczęście
jest niezwykle cenną zdobyczą i potrafi to wykorzystać, podejmując się
całkowicie przeprojektować i przebudować stolicę księstwa. Sporo
problemów jak na początek, nieprawdaż? Ale to nie wszystko. Na jedno
z księstw najeżdża tajemniczy wróg zza morza i prze w głąb lądu,
walcząc bez litości i przestrzegania jakichkolwiek konwencji. Książę
Cyron musi przerzucić najlepsze wojska, wystawiając się na atak
Pyrusta, a jakby tego było mało, pojawiają się spiskowcy czyhający na
jego życie. Dziadek Jorima i Kalesa, nadworny kartograf, znika gdzieś
i poszukiwania nie dają pozytywnych rezultatów. Do gry politycznej
włączają się dawno zapomniani wrogowie, dysponujący boskimi mocami.
Jednym słowem – chaos.
Zdawałoby się, że ciężko będzie
w takim natłoku zdarzeń znaleźć miejsce dla czytelnika. Ale spokojnie –
autor poradził sobie z tym całkiem nieźle. Akcja rozwija się powoli,
mamy czas przypomnieć sobie wszystkich bohaterów i odnowić z nimi
kontakt. Kiedy już oswoimy się z wielością wątków i postaci, wydarzenia
przyspieszają i nie zwalniają do ostatnich stron. A dzieje się dużo.
Świat, jaki poznaliśmy w pierwszym tomie, definitywnie się kończy.
Budzą się uśpione od wieków siły i włączają do gry. Upadają największe,
najbardziej misterne spiski. Nie ze względu na popełniane przez
spiskowców błędy, a przez zmianę warunków brzegowych. Bohaterowie zaś
nie próbują zmieniać świata na obraz swoich wyobrażeń, lecz muszą się
szybko dostosowywać do nowego porządku, do nowych zagrożeń
i możliwości. Nie będę ukrywał, że podoba mi się takie potraktowanie
zaskorupiałego świata fantasy.
Pozostaje pytanie,
czy czytać? Po pierwszym tomie byłem usatysfakcjonowany, drugi zaś
utwierdził mnie w pozytywnych wrażeniach. Do śledzenia akcji oczami
kilku bohaterów jednocześnie zdążyłem się przyzwyczaić. Otrzymałem
dzięki temu możliwość obserwacji wydarzeń na wielu poziomach. Od
dowódców liniowych walczących z najeźdźcą, poprzez członków wysokich
rodów przesuwających ludzkie pionki na mapach świata, po bóstwa
wpływające na kształt całości. Z bohaterami się zżyłem, zwłaszcza że
w „Kartomancji” miałem okazję poznać ich w walce, podczas wielu opisów
scen batalistycznych. Pojawienie się nieludzkiej armii bardzo
zdynamizowało akcję. Dotychczas śledziliśmy poczynania małych grup
podróżników, teraz zaś przyjdzie nam towarzyszyć większym oddziałom
i armiom poszczególnych księstw. Aż ciekaw jestem, czy ten wzrost
zostanie zachowany w tomie następnym, w każdym razie mam taką nadzieję.
Dobrą
stroną powieści są bohaterowie. Nie są to herosi bez skazy, mają swoje
wady i ograniczenia. Potrafią działać konsekwentnie i mężnie stawiają
czoła przeszkodom, które los często stawia na ich drodze. Miejscami
zdają się być jednowymiarowi, ale wynika to trochę z ich doświadczeń
życiowych i profesji. Wszak nie będziemy wymagać od wojownika wielkich
dylematów moralnych. Największą zaletą postaci jest to, że można je
polubić i zainteresować się ich losami.
Do negatywów
zaliczyć mogę pojawiające się, niczym diabeł z pudełka, nowe strony
konfliktu lub zbyt proste rozwiązania poważnych problemów. Z jednej
strony uzasadnione jest to rozwojem akcji i wmieszaniem się do
konfliktu sił wyższych, z drugiej wydaje się drogą na skróty. Wiem, że
jest to cecha światów fantasy, jednak miejscami budziło mój sprzeciw.
Zastrzeżenia
te nie zmieniają mojej pozytywnej opinii o „Kartomancji”. Rozbudowany
świat, ciekawi bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji, brak elfów
i krasnoludów, swoiście pojmowana magia – to wszystko spowodowało, że
książkę przeczytałem szybko i bez zbędnych postojów. Co prawda, tak jak
w poprzednim tomie, nie znalazłem w treści nic, co uzasadniałoby dobór
tytułu powieści, ale uznaję to za świadome działanie autora.
Jacek Falejczyk
Michael A. Stackpole
Kartomancja (Tom II cyklu Epoka wielkich odkryć)
Tłum. Jan Pyka
REBIS, 2007
Stron: 548
Cena: 33,00
|
|