GŁÓWNA O NAS FANTASTYKA FOTOGRAFIA LINKI
 Słoneczny, będziem ciebie wiernie strzec!

    „Nie zna życia, kto nie służył w marynarce” – taką prawdę życiową niesie nam popularna pieśń. I mimo głośnego, przeczącego chóru szczurów lądowych muszę stwierdzić, że ma to głęboki sens. Kwestia, czy marynarka owa operuje na płytkim Bałtyku, wzburzonym oceanie, czy w pustce kosmicznej przestrzeni nie ma tu żadnego znaczenia. Ważne bowiem jest to, aby opuścić port macierzysty i oddać się w ręce przygody. A jak po drodze trafi się jakaś bitwa czy dwie, to tym lepiej.

    Proszę państwa – weszliśmy właśnie na pokład krążownika „Paul Atrydes”, flagowej jednostki ziemskiej floty uderzeniowej. Okręt to wielce zasłużony, nie raz ogień otwierał przeciwko piratom lub okrętom zbuntowanych kolonii. Jego załoga to same asy, wielokrotnie odznaczeni, najlepsi specjaliści w swoim fachu. Dzień dobry, pani Kapitan! Proszę się nie dziwić odzieniu pani oficer, to psycholog okrętowy, widać musi rozwiązywać jakiś poważny problem, skoro biega po pokładzie topless. Wejdźmy może na SDO, zobaczmy, jak wygląda funkcjonowanie służby dyżurnej okrętu. Proszę się nie przejmować bałaganem, to normalne, że podczas przerw w działaniach bojowych załoga dokonuje napraw bieżących. Porucznik Werner, którego poznamy bliżej jak tylko wyjdzie z trzewi pulpitu kontrolnego nawigacji, to chyba najlepszy mechanik okrętowy w naszej flocie. Nie poznamy? No cóż, widać stopień uszkodzeń nie pozwala na przerwy w pracy. To może zamienimy kilka słów z panią kapitan Ive Kendall? Proszę zwrócić uwagę na odznaczenia pani nawigator. Purpurowe serce to nie przelewki, w całej Grupie F floty znajdziecie tylko trzy takie. Nie? Nie porozmawiamy? Pani kapitan przechodzi właśnie zespół napięcia przedmiesiączkowego? Lepiej więc nie nalegajmy. O! Proszę państwa, na SDO właśnie wszedł pierwszy oficer jednostki, commander Borowski. Dzień do... Że co my tutaj? Że jakim prawem? Że burdel na okręcie? Na nas, proszę państwa, chyba już czas. Zakończmy więc tu naszą wycieczkę i udajmy się szybko na kuter, który odwiezie nas na powierzchnię planety.

    Co byś, Drogi Czytelniku, pomyślał sobie po takiej wycieczce? Zapewne, że załoga okrętu jest jakaś dziwna, a porządki na nim panujące nie są chyba zbyt regulaminowe. I to by była bardzo precyzyjna refleksja. Bo taka właśnie jest rzeczywistość w grupie F, zbrojnym ramieniu ziemskich sił kosmicznych. A co jest przyczyną takiego rozprężenia? Pokój. Po latach walk ze zbuntowanymi koloniami na Wenus i Marsie wreszcie podpisano pokój. Tym razem wyglądający na całkiem trwały. Mieszkańcy Ziemi, po latach trudów i wyrzeczeń związanych z prowadzeniem wojny, chcą wreszcie spokoju. Chcą też, aby wreszcie przestano ich bombardować wiadomościami o ilości ofiar, o stratach, o zniszczeniach, o bestialstwie, o pacyfikacjach. Wiadomościami bardzo tendencyjnymi, sprawiającymi, że żołnierze wysyłani lata temu na wojnę w glorii chwały, teraz są wyrzutkami społeczeństwa. Ziemianie odwrócili się od tych, których posłali na wojnę i na których teraz całą winę za jej przebieg zrzucili. Dochodzi do samosądów, żołnierze na przepustkach nie wychodzą z baz, morale spada systematycznie. Sytuacji nie poprawiają także ciągłe plotki o możliwościach rozwiązania floty i przerobieniu okrętów na handlowe krypy. Do takiego świata zaprasza nas Oleg Diwow na pierwszych stronach „Najlepszej załodze Słonecznego”.

    Wojna, kosmos, okręty, bitwy, obcy, polityka, przyjaźń, przygoda, szybka akcja – tego szukam zazwyczaj na kartach książek z gatunku spaceopery. I tym razem też to wszystko znalazłem. Bohaterowie postawieni w obliczu poważnych problemów radzą sobie z nimi jak mogą, raz lepiej raz gorzej. Ale nigdy się nie poddają. A przynajmniej niezbyt często. Akcja pędzi, poznajemy coraz lepiej świat, w którym dzieje się akcja, przywiązujemy się do bohaterów. Do postaci, które uznaję za najlepszą część tej powieści. Autor nadaje każdemu członkowi załogi jakiś rys charakterystyczny, pokazuje ich ludzkie słabości. A wad i zalet mają mnóstwo. Aż dziw bierze czasami, że w wojsku mogła się znaleźć zbieranina takich indywidualności. Dzięki temu szybko się do nich przywiązujemy, śledzimy z zainteresowaniem ich dalsze losy.

    Niestety muszę też wspomnieć o minusach tej powieści. Zacznijmy od słów skierowanych do wydawnictwa. Najważniejszy zarzut to wydanie „Najlepszej załogi Słonecznego” w dwóch tomach. Sprawdziłem na rynku rosyjskim – w oryginale to wydawnictwo jednotomowe, dziwi więc polityka wydawnictwa. Drugi zarzut to tłumaczenie i redakcja. Cieszy stosowanie specjalistycznego słownictwa typu SDO (stanowisko dowodzenia okrętu), lecz drażni uparte traktowanie słowa statek jako odpowiednika dla okrętu. Dla ludzi związanych z morzem to poważny błąd. Mam też kilka zarzutów do autora. Akcja zdaje się momentami zwalniać, pojawiają się wątki, które autor rozwija by potem porzucić. Początek budzi nadzieje, które potem nie do końca się spełniają. Psuje to trochę pozytywne wrażenia z lektury.

    Bo mimo wszystkich niedociągnięć redakcyjnych czy fabularnych mogę z czystym sumieniem polecić „Najlepszą załogę Słonecznego” wszystkim miłośnikom gatunku. Ci, którzy uważają spaceopery za gatunek martwy i generujący infantylizm w podejściu, nie znajdą tu zapewne argumentów do obalenia swojej tezy, jednak inni powinni się podczas lektury oderwać od zwyczajnych problemów i ulecieć wraz z grupą F w przestrzeń naszego układu, gdzie czeka wielka przygoda. A chyba o to w tym wszystkim chodzi?

 
Jacek Falejczyk

 
Oleg Diwow
Najlepsza załoga Słonecznego, tom I i II
Tum. EuGeniusz Dębski
Fabryka Słów, 2007
Stron: 209 i 379
Cena: 24,99 i 29,99


Recenzja powyższa ukazała się po raz pierwszy w czasopiśmie internetowym Fahrenheit nr 58