|
Rzeźnik Bakly to prawdziwy zawodowiec. Można wynająć go do
rozwiązania najróżniejszych problemów, głównie tych wymagających
nadstawiania karku i pokonywania wszelakich przeszkód. Podejmuje się
spraw trudnych i beznadziejnych, a z zobowiązań wywiązuje terminowo.
Jest rzeczowy, konkretny i zna się na swojej robocie. Nie lubi tylko
jednego – kiedy zleceniodawca ociąga się z płatnościami. Świat,
w którym przyszło żyć Bakly’emu nie należy do najprzyjemniejszych.
Okazuje się, że nawet w rzeczywistości fantasy wszystkim rządzi
pieniądz. Rację mają bogaci, biedakami nikt się nie przejmuje. A nasz
bohater musi regularnie, raz na pół roku przelać określoną i całkiem
sporą sumę w złocie na pewne konto. Aby temu podołać, podejmuje się
tylko spraw naprawdę trudnych, a co za tym idzie – dochodowych.
Imperium Crambii, którego obywatelem jest nasz główny bohater,
w przeszłości przeżyło wielką tragedię. Wojna z użyciem sił magicznych
niemalże doprowadziła do zagłady świata. Nic więc dziwnego, że jeszcze
trzysta lat po tej katastrofie wszelkie przejawy magii i czarów są
zakazane. Walką z siłami nadnaturalnymi zajmuje się tajemniczy Konwent,
w niektórych prowincjach trzymający władzę, a w pozostałych płacący za
donosy i schwytane osoby parające się magią. Wszyscy posądzeni o czary
oczywiście marnie kończą, bywa, że i na stosie.
Podczas wykonywania kolejnego zlecenia, Bakly trafia przypadkiem na
wiejskie święto z okazji spalenia czarownicy. Dla niego to żadna
sensacja, był świadkiem podobnych scen wiele razy. Jednak księgowy
Ochinot, którego Rzeźnik ma za zadanie ochraniać podczas podróży do
Wolnej Strefy, nie potrafi przejść obok tej kaźni obojętnie. Kiedy
olbrzymia ulewa przerywa widowisko i rozpędza widzów, ten romantycznie
nastawiony do świata a zwłaszcza płci pięknej grubasek wpada na pomysł
uratowania skazanej. Bakly od początku jest temu przeciwny, sam bowiem
nie przepada za czarownikami, jednak za odpowiednią opłatą gotów jest
narazić się nawet Konwentowi. Nie bez problemów uwalniają czarownicę
i zmyliwszy ślady, udają się do Cevinu – strefy wolnego handlu,
półwyspu bogacącego się na uczciwym kupiectwie czy przemycie. Do
prowincji zwolnionej z cesarskich podatków. Tak zaczyna się nasza
opowieść, a akcja pędzi dalej i nie zatrzymuje się nawet na chwilę.
Miroslava Žambocha znałem dotychczas jako autora „Sierżanta” –
powieści lekkiej, z wartką akcją w nakreślonym z wyobraźnią universum.
Sięgając po jego następną książkę „Bez litości”, spodziewałem się
podobnych wrażeń. I nie zawiodłem się. Tym razem dostałem do ręki
historię awanturniczo-kryminalną, osadzoną w nietypowym świecie
fantasy. Który bowiem z klasyków tego gatunku uczynił machlojki
finansowe i księgowe kontrole jedną z głównych osi swojego dzieła?
Jednak nie jest to książka tylko dla miłośników PIT-ów czy Ustawy
o Zamówieniach Publicznych. Dostarczy radości lektury także osobom
o bardziej życiowych zainteresowaniach – takich jak magia, sztuki
walki, czy dawne typy broni i uzbrojenia.
Za najlepszą stronę „Bez litości” uważam postać głównego bohatera.
Człowieka z jednej strony twardego, kompetentnego w swoim brutalnym
fachu, a jednocześnie nękanego przez koszmary przeszłości. Specjalisty
od mokrej roboty, który bez mrugnięcia okiem rzuca się na przeważające
siły wroga, a jednocześnie nie potrafi stawić na trzeźwo czoła nocnym
marom. Osoby z bardzo klarownymi i jasnymi zasadami życiowymi,
podporządkowanymi przetrwaniu i spłaceniu dawnych długów. Obserwacja
jego poczynań, powolnych przemian, metod postępowania dostarczyła mi
dużo radości. Oprócz Bakly’ego sympatię wzbudzają także inni
bohaterowie, oczywiście ci stojący po słusznej stronie konfliktu.
Z postaci drugoplanowych najbardziej polubiłem wspomnianego wcześniej
księgowego Ochinota, chociaż uratowanej ze stosu czarownicy Tril też
nie mogę nic zarzucić.
Ciekawy jest nie tylko bohater, ale i świat, w którym żyje. Nie ma
tu typowej dla pewnych odmian fantasy stagnacji, inercji, mamy za to
intensywny rozwój handlu oraz ogólny postęp. Potęga pieniądza jest tu
tak wielka, że bez problemu możemy odkryć punkty zbieżne z naszą
rzeczywistością. Chociażby sama Wolna Strefa bardzo przypomina Wolne
Miasto Gdańsk, bogacące się na handlu ze wszystkimi i z własnymi
przepisami podatkowymi, czy też tak zwane raje podatkowe.
Do minusów zaliczyć muszę pewne braki w fabule. Bohater niby musi
się borykać z przeróżnymi trudnościami, ale z drugiej strony odkrywanie
głównych zagadek przychodzi mu całkiem łatwo. Zbyt łatwo. Do tego
stopnia, że kołek niewiary chwilami bardzo trzeszczy i grozi złamaniem.
Dla przykładu – Bakly przez przypadek zostaje wplątany w krwawą bitwę
między dwoma zwalczającymi się gangami. Staje zdecydowanie po jednej ze
stron, co nie przeszkadza mu później bez problemów zatrudnić się jako
człowiek od wszystkiego u swoich przeciwników. Nikt nie będzie miał mu
za złe przelanej krwi kompanów, nikt nie będzie żądał wytłumaczenia.
Takich wpadek jest niestety więcej, powodują zaburzenia przyjemności
płynącej z procesu czytania.
Po zważeniu wszystkich plusów i minusów wystawiam „Bez litości”
ocenę pozytywną. To dobre czytadło, z wartką i wciągającą akcją. Nie
pozwalające się nudzić podczas podróży pociągiem czy nieuzasadnionych
przerw w pracy. Nie sięgajcie po tę książkę, jeśli szukacie
intelektualnych wyzwań. Gdy jednak macie ochotę na oderwanie się od
rzeczywistości i spędzenie kilku godzin sam na sam z Rzeźnikiem Baklym,
byłym mistrzem turniejów gladiatorów, to zapraszam do lektury powieści
Miroslava Žambocha.
Jacek Falejczyk
Miroslav Žamboch
Bez litości
Tłum: Paweł Doliński
Fabryka Słów, 2006
Stron: 458
Cena: 34,99
|
|