|
Jesień nastała, do wakacji jeszcze rok, więc na poprawę humoru warto
zabrać się za lektury lekkie i łatwe w odbiorze. Nie zaszkodzi się
również pośmiać, gdyż śmiech to podobno zdrowie. W takich oto
okolicznościach przyrody wybrałam książkę „Wojna balonowa” autorstwa
znanego w szerokim gronie fantastów autora – Romualda Pawlaka.
Informacje zamieszczone na okładce dawały do zrozumienia, że lektura
będzie bardzo przyjemna i zapewni porządną dawkę rozrywki i humoru.
I niestety od razu muszę stwierdzić – mogło być lepiej.
Już na pierwszych stronach, w obszernym wstępie, autor przedstawia
nam czternastu protagonistów powieści. Zabieg taki nie należy do moich
ulubionych tricków pisarskich. Mając jednak w pamięci fakt, że to już
drugi tom przygód „Pogodnika trzeciej kategorii” i postaci te odegrały
pewną rolę w pierwszym tomie, starałam się nie zniechęcać i przeszłam
do rozdziału pierwszego. Dalsza lektura utwierdziła mnie jednak
w przekonaniu, że nic byśmy jako czytelnicy nie stracili, gdyby
bohaterów przedstawiono nam dwoma krótkimi zdaniami wplecionymi
w opowieść. Mimo tego, że są to postaci barwne i oryginalne, niektóre
przewijają się przez książkę zaledwie epizodycznie.
Tytuł powieści: „Wojna balonowa”, sugeruje, że będzie się działo. Od
pierwszych stron oczekiwałam więc, że zaraz dowiem się, o jakąż to
batalię chodzi. Tymczasem przebrnęłam przez dwa pierwsze rozdziały
i nic nie zapowiadało przejścia do sedna opowieści. W tym czasie nasz
główny bohater – Rosselin – pęta się bez celu po dworze imperialnym.
Raz spędzi upojną noc z narzeczoną, raz podpadnie władczyni, innym znów
razem pójdzie się upić lub pokłóci się ze swoim przyjacielem smokiem.
Ot, zwyczajny żywot dworskiego pasożyta.
Może więc kilka słów o samym bohaterze. Należy on do klasycznego
typu postaci z humorystycznych powieści fantasy, czyli jest magiem
nieudacznikiem. Autor nie pozwala zresztą ani na chwilę zapomnieć, że
jest to pogodnik – mag specjalizujący się w magii pogodowej – zaledwie
trzeciej kategorii, który cudem przebrnął przez Akademię Magiczną. Jest
więc Rosselin nieudacznikiem, ale nie tylko. Jest też bawidamkiem
i kobieciarzem, podobno obdarzonym takim wdziękiem, że kilka pań ostro
na niego poluje. Przyczyny jednak owego uczuciowego doń pałania
pozostają dla mnie tajemnicą. Popularność maga wśród kobiet nie wynika
absolutnie z jego czynów w powieści opisanych, wdziękiem się nie
popisuje, a charakter wydaje się mieć dość nieciekawy.
O ileż bardziej interesującym bohaterem jest smok przypisany do
Rosselina. Filippon, gdyż o nim mowa, jest stanowczy i zdecydowany.
Jego postępowanie zdaje się zawsze mieć jakiś cel, co wyraźnie odróżnia
go od naszego maga. Rosselin głównie trzęsie się ze strachu, myśląc
o wyczynach przyjaciela. A wszystko przez to, że głównym motywem
w działaniach smoka jest zemsta. Zazwyczaj skuteczna i dotkliwa. Dziwi
mnie tylko, że „Wojna balonowa” nie jest drugim tomem przygód smoka
Filippona.
Do tej dwójki dochodzi plejada innych postaci, chociaż niektóre
wydają się być jedynie kwiatkiem przy kożuchu bohaterów. Mogłoby ich
nie być, a akcja potoczyłaby się tak samo. Przykładem może być tu
narzeczona Rosselina, Annabell. Panna owa zajmuje się głównie spaniem
i marudzeniem o ślubie. W założeniu zapewne jej nagabywania mają być
zabawne, ale nie są, a postać wydaje się być jedynie pretekstem
motywującym bohatera do częstszych wizyt w karczmach. Innym przykładem
może być Karlica Xan. Jej braku na kartach powieści czytelnik by
zupełnie nie zauważył. Oczywiście, skoro akcja dzieje się na dworze
cesarzowej, uzasadnione jest, aby w tle wstępowała zróżnicowana
menażeria typów zamieszkujących dwory władców. Tylko po co wymieniać te
postaci tak szczegółowo i opisywać każdą z osobna we wstępie powieści?
Konstrukcyjnie książka jest zbiorem epizodów. Żaden z nich nie
wydaje się być kluczowym dla fabuły, żaden też nie jest kompletnie
błahy. Tak jest również z tytułową wojną balonową. Pojawia się nagle
i równie nagle przemija. Taka konstrukcja sprawia, że trudno było
powiązać ze sobą wszystkie epizody, trudno było zrozumieć niektóre
działania bohaterów. Czasami przejścia między scenami są opisane
skrótami myślowymi, co utrudnia szybkie przestawienie się z jednaj
akcji na drugą. Wszystko to zaś podane jest w sosie straszliwie
kwiecistego stylu autora, który chcąc niewątpliwie opisać przygody
bohaterów maksymalnie dowcipnym językiem, utrudnia odbiór powieści.
Najbardziej irytuje to w odniesieniu do Rosselina właśnie – wciąż
dookreślanego mianem maga tudzież pogodnika trzeciej kategorii. Te
wszystkie dopełnienia utrudniają czytanie i powodują, że czytelnik gubi
rytm. W przypadku książki z założenia humorystycznej i lekkiej jest to
duża wada.
Po przeczytaniu „Wojny balonowej” nasuwa się myśl, że to kolejna
opowieść o niczym. Bohaterowie raz snują się, raz miotają, ale niewiele
z tego wynika. Zaś humor, na który liczyliśmy, występuje w ilościach
śladowych. A miało być tak pięknie – w końcu autor jest wielbicielem
Monty Pythona. Niestety, przygody Rosselina nie mają wiele wspólnego
z komizmem tekstów tej grupy. Wniosek jest tylko jeden – „Wojnę
balonową” mogę ze szczerym sercem polecić jedynie tym, którym podobała
się część pierwsza.
Agnieszka Falejczyk
Romuald Pawlak
Wojna balonowa
Fabryka Słów 2006
Stron: 326
Cena: 27,99
|
|