|
Książek Terry’ego Pratchetta z cyklu Świata Dysku przedstawiać chyba
nikomu nie trzeba. Jedni je kochają, inni unikają, zaś wydawca
regularnie obdarza nas kolejnymi tomami. W tym roku mieliśmy już okazję
zapoznać się z przygodami trzech wiedźm, teraz zaś nadszedł czas
odwiedzin u starych, dobrych znajomych z Ankh-Morpork.
Sam Vimes, komendant straży miejskiej, otrzymał misję. Nie jest to,
co prawda, misja od bogów (tych większych czy pomniejszych), ale sprawa
i tak wygląda na poważną. Misja ma bowiem naturę dyplomatyczną. Vimes
ma reprezentować Ankh-Morpork podczas koronacji Króla Krasnoludów
w Überwaldzie. Wyjazd szefa następuje w ciekawym dla straży momencie.
Ktoś kradnie z Muzeum Chleba Krasnoludów replikę słynnej Kajzerki
z Kamienia (tak właśnie, kopii tej słynnej Kajzerki, na której siada
krasnoludzki król podczas koronacji), ktoś morduje w dziwnych
okolicznościach Wallace’a Sonky’ego (tego od „paczki Sonkych”, no
wiecie, takie gumowe środki zaradcze na kłopoty z przeludnieniem).
Komendant, przyzwyczajony do posłuchu, szykuje się mimo to spokojnie do
podróży, wiedząc, że zostawia straż pod opieką kapitana Marchewy.
I wyrusza do krainy, gdzie ankh-morporkańskie mniejszości etniczne
stanowią większość. Nieświadom faktu, że Marchewa złoży rezygnację,
pozostawiając na czele straży sierżanta, o przepraszam bardzo, kapitana
Colona.
Po takim trzęsieniu ziemi na wstępie, autor, zgodnie z zasadami
sztuki, sytuację coraz bardziej komplikuje i gmatwa. Bohaterom nie
zostanie darowana żadna atrakcja. Napad zbójców, wampiry, wilkołaki,
zwiedzanie krasnoludzkiej kopalni czy, co gorsza, wysłuchanie
krasnoludzkiej opery. Akcja, podana z charakterystyczną dla pisarza
dawką humoru, pędzi w szalonym tempie – tradycyjnie do spektakularnego
zakończenia.
Trudno pozostać w stosunku do twórczości Pratchetta obojętnym.
Widzimy, że w każdej kolejnej powieści autor przemyca swoje poglądy na
problemy, z którymi boryka się nasz świat. Czytelnik ma okazję
skonfrontować własny punkt widzenia z autorskim, a wszystko to za
pośrednictwem pozornie lekkiej i humorystycznej lektury. Jest to
satyra, która nie trywializuje problemów, ale daje nam możliwość
spojrzenia na nie z dystansem. Poznałem już w ten sposób między innymi,
jak pisarz patrzy na problemy powstawania i rozwoju religii, rodzenia
się szowinizmów i ich krwawych następstw. Nie zawiodłem się i tym
razem. W „Piątym elefancie” osią akcji jest wpływ, jaki wywierają na
społeczeństwa symbole. Kazało mi to zastanowić się nad tym, jakie
znaczenie ja sam przywiązuję do takich symboli jak Dzwon Zygmunta, Grób
Nieznanego Żołnierza, czy od lat spokojnie stojący parę kilometrów ode
mnie ORP Błyskawica. Mogłem podumać nad tym, jaki wpływ mają na moje
życie i czy będę w stanie obronić się przed próbami ich wykorzystania
w sprawie, która według mnie nie jest słuszna.
Poza rozważaniami na abstrakcyjne tematy, sama książka dostarcza
porządnej porcji dobrej rozrywki. Wprowadza nas głębiej w świat
ankh-morporkańskiej straży miejskiej, pozwala poznać lepiej bohaterów
poprzednich tomów. I to z zupełnie nowej strony. Dla zagorzałych fanów
serii będzie to zapewne pozycja cenna ze względu na możliwość
zapoznania się z Überwaldem – krainą do tej pory jedynie wzmiankowaną.
Z jej ciekawą historią i niezwykle skomplikowanym systemem władzy. A do
grona znanych i lubianych postaci światodyskowych dodany zostanie, już
chyba na stałe, Igor. Osobnik ten niewątpliwie zajmie należne sobie
miejsce w galerii osobliwości, gdzieś między bibliotekarzem a Śmiercią
Szczurów.
Na koniec wspomnę tylko, że zanim napisałem tą recenzję, „Piątym
elefantem” uraczyłem kolegę. Człowieka z fantastyką mającego kontakt
niezwykle sporadyczny. Wynik eksperymentu pozwala mi z czystym
sumieniem stwierdzić – siostry i bracia fantaści – czytać!
Jacek Falejczyk
Terry Pratchett
Piąty elefant
Tłum: Piotr W. Cholewa
Prószyński i S-ka, 2006
Stron: 336
Cena: 29,90
|
|