|
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma morzami, za
siedmioma lasami żyła sobie królewna Salianka. I jak na klasyczną
królewnę przystało, żyła sobie spokojnie wśród wiernych poddanych, pod
baczną opieką kochających rodziców, aż pewnego pięknego dnia napotkała
księcia z bajki. Tak przynajmniej w porządnej opowieści być powinno.
Życie jednak nie jest bajką i autorka jak mogła, tak je Saliance
skomplikowała. W ciele naszej królewny zagnieździła się brama do
piekieł zwana Wrotami. Jak gdyby tego było mało, Wrota posiadają
świadomość i czasami potrafią przejąć kontrolę nad goszczącym je
ciałem. Przeznaczeniem wszelkiego typu bram jest przepuszczanie bądź
zatrzymywanie kogoś. W tym konkretnym przypadku są to demony. Nie
trzeba chyba dodawać, że proces przechodzenia ma dla Salianki bardzo
nieprzyjemne następstwa. Nie posiada też nasza królewna rodziców. Co
może nie jest aż takie straszne, biorąc pod uwagę fakt, że jej ojciec
przez ostatnie lata życia był opętany przez demony. Wydaje się więc, że
przynajmniej może się królewna realizować, sprawując władzę w swoich
włościach. Niestety. Ciężar rządzenia wzięła na swoje barki
dziewięcioosobowa Rada. I zupełnie nie w smak jest jej pozbywać się
tego słodkiego obowiązku. A reszta poddanych? Tu jest jeszcze gorzej.
Salianka bowiem jest władczynią Łupieżców – zbieraniny największych
szumowin, rozbójników i bandytów jakich zna świat. Ich jedynym zajęciem
jest napadanie na wszystkie okoliczne krainy i znoszenie stosów łupów.
I tak mniej więcej wygląda świat naszej królewny na pierwszych stronach
książki. A potem wszystko komplikuje się jeszcze bardziej. Nagle
w twierdzy Łupieżców pojawia się żądny sławy bohatera książę, który
myśląc, że napotkana na korytarzu Salianka jest więzioną przemocą
branką, dokonuje spektakularnego uwolnienia.
Biorąc do ręki książkę Mileny Wójtowicz, nieznanej mi wcześniej
autorki, miałem mieszane uczucia. Nie przepadam za fantasy, a za
fantasy stereotypowym w szczególności. Tu zaś spodziewałem się właśnie
takiego utworu. Królewna, ratujący ją książę, ucieczka, magia, potwory,
czyli klasyczny zestaw. Jednak od samego początku autorka mnie
zaskakiwała. Królewna chowająca się podczas burzy pod tronem, ucieczka
z własnej twierdzy, Wrota, którym znudziło się przebywanie w jednym
miejscu i zapragnęły poznać świat, oraz książę, który co prawda
posiadał magiczny oręż, ale ten już dawno przekroczył wszelkie stosowne
resursy i magii w nim nie było już za grosz. To wszystko, podane
z odpowiednią dawką humoru, w tempie nie pozwalającym się nudzić
podczas lektury sprawiło, że książka mnie wciągnęła. Nie przejdą
„Wrota” do historii fantastyki, nie będą powstawać na ich temat uczone
monografie. To po prostu lekka i sympatyczna opowieść w sam raz na
pochmurne wieczory. Przerzucałem kartkę za kartką, aż nagle nastąpił
koniec. Koniec, w którym zamiast tradycyjnego bajkowego szczęśliwego
zakończenia, zamiast ślubu, zaprzęgu białych rumaków, fajerwerków
i „żyli długo i szczęśliwie”, następuje... Zachęcam jednak, byście do
tego doszli już sami.
Jacek Falejczyk
Milena Wójtowicz
Wrota
Fabryka Słów, 2006
Stron: 509
Cena: 28,99
|
|